czwartek, 13 października 2011

OSTRZEŻENIE

Cześć wszystkim! Z całego serca przepraszam! Nie odzywałam się już od bardzo dawna... musicie mi wybaczyć. Za 22 dni biorę ślub a narzeczony pojechał za chlebem do Warszawy... Jak rozumiecie zostałam ze wszystkim sama i choć nie mam zamiaru narzekać, to przyznaję, że czasu jest zbyt mało bym mogła spokojnie przysiąść i napisać co bym chciała.

Ale dzisiaj muszę. Muszę ze względu na to co mnie wczoraj spotkało... A spotkało mnie prawdziwe zło wcielone.. miałam robiony makijaż i fryzurę próbną. Z całym szacunkiem do wszystkich. Ja tu nie chcę nikogo obrażać i wiem, że każda ma prawo do własnego zdania ale chce przestrzec. Wszystkie przyszłe Panny Młode jak i dziewczyny idące na imprezy i potrzebujące fryzjera i wizażystki strzeżcie się! Strzeżcie się Pacykarni z Poznania....



Zacznijmy od tego, że fryzurkę robiła mi (chyba) jakaś uczennica. Nie ma jej w spisie pracowników na stronie pacykarni więc wydaje mi się, że albo się uczyła albo była tam na próbę... To już mnie trochę zestresowało no bo moim zdaniem powierzanie fryzury ślubnej uczennicy jest trochę dziwne. Ale nic to... pokazałam dziewczynie zdjęcia ona stwierdziła, że luzik i tak to się zaczęło... Przepraszam nie mam zdjęcia efektu finalnego ale postaram się tą tragedię obrazowo opisać. Mam za to zdjęcia, które pokazałam jako wzory:
1. Miały być dobierane warkocze idące tuż nad uszami z dwóch stron i łączące się z tyłu łebka
2. Reszta włosów miała być pofalowana. Zaznaczam !! POFALOWANA!!

Co dostałam:
1. warkocze po bokach nie nad uszami ale na linii brwi (gdzie od razu powiedziałam, że do ślubu mam wianek i chce żeby leżał on na warkoczach więc muszą być one dość nisko)
2. do zrobienia warkoczy dziewczę zrobiło mi na środku łba przedziałek... nomen omen krzywy jak wszyscy diabli....
3. zamiast pięknych i lekkich fal jak na zdjęciu, które pokazałam dostałam loki zrobione prostownicą i zalakierowane na sztywno...

Cały ten "cyrk" trwał półtorej godzinki z haczykiem a "najpiękniejsze" było to, że pomimo pięknej, suchej pogody wczoraj po moich "falach" nie było śladu po 2 godzinach.... No i ten cudowny argument, gdy wniosłam uwagi, że wszystko się skoryguje już w dniu ślubu podczas robienia ostatecznej fryzury.....

Po ok. półtorej godziny lakierowania przyszła pora na makijaż. Zaczęło się od tego, że Pani wizażystka chciała zobaczyć sukienkę. Pokazałam zdjęcie sukni, babeczka spytała o kolor oczu- odpowiedziałam, że zielonkawo szare po czym krzyknęła, że ona już wszystko wie, ma dla mnie świetny, idealny cień i poszła zostawiając mnie z fryzjerką. Można i tak...

No ale kiedy usiadłam "na stołku" u pani Mary Lu, stwierdziłam, że pokażę jej zdjęcia makijażu o jaki mi chodzi. Pokazałam 3 poniższe zdjęcia i jedno znalezione u nich w gazecie więc siłą rzeczy nie mogę go tu przedstawić.




Poprosiłam o makijaż zielony bo dodatki mam zielone. Pokazałam moją biżuterię ślubną żeby kobieta widziała jaki odcień zieleni... Poprosiłam o wykonanie makijażu jak najbliżej pierwszego i drugiego zdjęcia.....  Otrzymałam makijaż w stylu szaryburo nijakim lub jak ja go określiłam w stylu zombie... który może fajnie jest mieć na co dzień ale pewno nie nadaje się na ślub... własny ślub. Najgorsze było to, że ponieważ był on robiony przy sztucznym świetle to nie wyglądał tak strasznie ale gdy wyszłam na dwór, cóż oceńcie same..... Aha! Makijaż był robiony również ok. półtorej godziny. Zdjęcia są zrobione po godzinie od jego zakończenia ( a ja mam wrażenie, że cienie wyglądają jakbym chodziła w nich cały dzień)... No i oczywiście na wszystkie moje uwagi dostawałam jedną odpowiedź: "to teraz już nie będę Pani zmywać, ale zapiszę sobie te zmiany na recepcie i w dniu ślubu już zrobimy tak jak pani woli..."
A oto zdjęcia tego "cuda...":



W sumie dodatkowo usłyszałam, że mam za wielkie brwi i koniecznie trzeba je wyregulować bo nie ma miejsca na makijaż no i koniecznie henna... Do tego mam pomarszczoną powiekę i ciężko się robi kreski.... ( na zdjęciach rzeczywiście widać jak ciężko bo ta kreska jest cała "postrzępiona").

Na całą to "wspaniałą i profesjonalną obsługę" straciłam 99zł zaliczki i 150 zł za próbę... Miałam jeszcze zapłacić 150 zł za zrobienie wszystkiego w dniu ślubu ale dzisiaj wykonałam telefon i zrzekłam się tej wątpliwej przyjemności kolejnego spotkania z salonem Pacykarnia z Poznania.

Mam nadzieję, że uda mi się uratować tym wpisem choć jedną niedoszłą ofiarę tego, pożal się Boże, Atelier Makijażu i Fryzu- jak się reklamuje....

Jeśli macie jakieś uwagi, czy pytania zawsze chętnie odpowiem. Piszcie!! Pozdrawiam 

wtorek, 6 września 2011

Promocja!

Dzisiaj bardzo krótko ale myślę, że mam coś fajnego dla każdego ;]!! Otóż dostałam specjalną ofertę!! Mam kupon zniżkowy na zakupy kosmetyków Paese!!
Każda osoba, która zrobi zakupy na stronce http://kosmetykipaese.com.pl/lang-pl/ i wpisze w uwagach przy zamówieniu nazwę mojego bloga czyli "Kolorowy Świat Nazy" dostanie rabat na zakupy!! Całe   5%!! 
Ja zaraz zacznę polować a wam wszystkim również życzę udanych łowów!! Pozdrawiam!!

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Tips & Tricks.....

Dzisiaj w programie mam coś innego ;]. Zapewne każdej z nas zdarzyło się wyrzucić błyszczyk, w którym pozostał produkt na ściankach ale nie miałyśmy się jak do niego dobrać. Albo z ciężkim sercem myć dywan gdy spadł na niego nasz ulubiony cień i roztrzaskał się w drobny pył. Szczególnie to drugie. Ja, na przykład, z racji dość podróżniczego trybu życia już kilka razy musiałam pożegnać się z lubianymi cieniami, gdyż te zmieniły konsystencję z kamienistej w proszkową.... ;( Ale teraz przestał to już być dla mnie problem. Chcę się z wami podzielić kilkoma w miarę prostymi sztuczkami, które pozwolą nam odzyskać świetne produkty po najróżniejszych wypadkach ;]. Tak więc w programie:
  1. Jak naprawić złamaną szminkę?
  2. Czy można dostać się do błyszczyka na ściankach bez rozcinania opakowania?
  3. Zaschnięty tusz odzyskuje świeżość.
  4. Naprawianie cieni w rozsypce .
ZAPRASZAMY!! ;]

  1. Jak naprawiamy złamaną szminkę. Metoda ta jest bardzo prosta. Do naprawy złamanej szminki potrzebujemy w sumie 3 rzeczy: zapalniczki, zamrażarki i pacjentki ;]

 Oto i nasza pacjentka ;] Jak widać na załączonym obrazku jest złamana. Mam o tyle łatwiej, że złamała mi się niemal u samej podstawy ale metoda działa też świetnie na szminki złamane w połowie ;]
 Najpierw załadowujemy naszego połamańca na godzinkę do zamrażalki. Dzięki temu szminka zamarznie i będzie łatwiejsza w "obsłudze" ;]. Po takiej krioterapii wyjmujemy szminkę z zamrażalki i za pomocą zapalniczki rozgrzewamy jej spód.
Następnie dość silnie przyciskamy nadtopioną część do miejsca w opakowaniu i fundujemy jeszcze jedną godzinną wizytę w lodówce.
Po tym czasie szminka w jest jak nowa ;]


 2 i 3. Kończące się błyszczyki i zaschnięte tusze to moja absolutna zmora. Po pierwsze dlatego że nigdy nie zauważę braków na czas ;] a po drugie bo zwyczajnie żal mi wyrzucać produktu tylko dlatego, ze nie mogę się do niego dobrać .... :/. Ale z tym już koniec ;]

 Niestety nie miałam w szufladzie żadnych "pustych" błyszczyków więc zademonstruje wam swoją metodę na dwóch z wyraźnymi ubytkami ;] Lewy to 010 Fuchsia Sapphire od Astor, prawy to Avon, seria Color Trend w kolorze Pink Pops. Oba błyszczyki dostałam już spory czas temu i mało ich używam bo to nie za bardzo moje kolorki.

 Do "odzyskania" naszych błyszczyków potrzebujemy jedynie kubka z gorącą wodą. Nie polecam wrzątku. Ja zwykle wstawiam wodę na 20 sekund do mikrofalówki.
 W kubku z podgrzaną wodą zanurzamy nasze błyszczyki. I czekamy ok. 5 minut nim je wyjmiemy ;]

 Jak widzicie pod wpływem ciepła błyszczyki spłynęły. W ten sposób spłyną też resztki ze ścianek opakowań. Zdziwicie się jak dużo wcześniej wyrzucałyście!! Ja miałam prawdziwy szok gdy pierwszy raz zastosowałam podgrzewanie kubkowe na błyszczyku, który traktowałam jako "PUSTY".

Dokładnie tą samą metodą możecie odświeżyć swoje maskary. Jednak niestety, tusze do rzęs po ochłodzeniu się prędzej czy później zaschną. Więc jest to bardziej metoda tymczasowa. Ale jeśli mamy sytuację awaryjną zawsze można ją wykorzystać.
 4. Naprawianie pokruszonych cieni
Część może uznać, że pokruszony cień to też jest cień- po prostu mamy pigment zamiast cienia w kamieniu. Święta prawda ;] Jednak są osoby, które nie lubią używać cieni sypkich. Albo, tak jak ja, uznają, że cienie sypkie nie sprawdzają się w podróży. Dlatego właśnie prezentuję metodę naprawy rozkruszonych cieni. Metodą tą możecie też zamienić pigmenty na cienie w kamieniu ;] Metoda jest prosta, choć wymaga chwili czasu i odrobinki wprawy ;]

 Oto wszystko co będzie nam potrzebne:
  • Pokruszony cień
  • pojemnik po tym cieniu lub inny w którym planujemy naprawiony cień przechowywać
  • pojemnik do wymieszania cienia ze spirytusem
  • spirytus... lub vodka.... cos co ma dużo procentów. ja używam spirytusu 95%... (mocna cholera ;])
  • mieszadełko (ja używam drewienek pomarańczowych)
  • bawełniana szmatka
  • moneta lub inna rzecz w kształcie i wielkości opakowania do cienia
 Na początek przesypuję cały połamany cień do miseczki, w której będę się z nim bawiła
 Następnie maksymalnie go rozkruszam. Nie powinno być w nim grudek. Jeśli lubimy pigmenty to właśnie sobie stworzyłyśmy jeden ;]. Można go przesypać do słoiczka z sitkiem i wykorzystywać. Jeśli wolimy cienie stałe to idziemy do następnego kroku ;]
 Zalewamy robaka.... to znaczy cień ;] I mieszamy składniki ;] aż utworzy nam się jednolita masa. Tu jest właściwie jedyny haczyk. Jeśli nalejemy za mało nie ma problemu można dolać jeśli jednak polejemy za dużo musimy trochę zaczekać. Spirytus dość szybko paruje więc całość spokojnie da się uratować ;]
 Przekładamy naszą papkę do opakowania, w którym chcemy ją trzymać.
Teraz zacznie się zabawa ;] Naszą monetę (lub inny przyrząd) owijamy ciasno bawełnianą ściereczką i mocno i równo dociskamy cień w opakowaniu.
Dzięki temu po pierwsze wyciśniemy powietrze co sprawi, że cień się nie pokruszy a po drugie wyciśniemy z niższych warstw alkohol.


Moja ściereczka zostawia na cieniach taki "kraciasty" deseń ;].

Na sam koniec odstawiamy otwarty cień na kilka godzin do wyschnięcia - a właściwie odparowania ;]

I gotowe!!
Mam nadzieję, że porady okażą się przydatne!! Pozdrawiam!!

sobota, 20 sierpnia 2011

Już mi niosą suknię z welonem.... ;]

No i jak to się mówi "przyszła kryska na matyska"... ;] Za 76 dni wychodzę za mąż.... <brrr....> Przygotowania idą pełną parą- remontujemy mieszkanie, organizujemy wesele i załatwiamy tysiąc pięćset sto dziewięćset innych spraw do załatwienia. A wśród tych spraw na mojej liście jest oczywiście znalezienie fryzjera i makijażysty, który zrobi ze mnie bóstwo na miarę Afrodyty ;]. Oczywiście makijaż mogłabym wykonać sama ale w formie małego prezentu ślubnego zachciało mi się, żeby to ktoś inny mnie malował a ja siedziała sobie jak księżniczka ;]. No ale stąd właśnie znalazłam piękny wątek na swojego bloga. Popiszmy właśnie o makijażu ślubnym. Większość dziewcząt traktuje go jako trochę trwalszy, trochę intensywniejszy makijaż normalny.... Nic bardziej mylnego ;]


Makijaż ślubny jest nie tylko makijażem wieczorowym. To przede wszystkim makijaż fotograficzny, czyli taki który musi nienagannie prezentować się na zdjęciach. Zarówno w naturalnym jak i sztucznym świetle. Oczywiście musi być znacznie trwalszy od makijażu dziennego a do tego powinien być dobrze widoczny- nie musi być bardzo intensywny ale z racji, że mało kto ogląda Pannę Młodą z bardzo bliskiej odległości powinien być wyrazisty.
Podstawową zasadą przy doborze makijażu ślubnego jest jego dopasowanie do koloru sukni oraz dodatków. Wykonanie właściwego makijażu ślubnego powinien zatem poprzedzać makijaż próbny, który pozwoli ustalić, jak powinien wyglądać makijaż wykonany w dniu ślubu. Do tego bardzo ważne jest utrzymanie całej charakteryzacji w jednej gamie kolorystycznej. Wybór gamy barw ciepłej lub zimnej zależy od naszych preferencji, typu urody, sukni, wizażystki itp. ale nie należy ich mieszać.

TWARZ - zacznijmy od najbardziej oczywistej rzeczy. Kolor podkładu zawsze musi być bardzo starannie dobrany do koloru cery i szyi. Do tego bardzo ważne aby użyć wcześniej odpowiedniego Primera. Chcemy przecież aby nasz makijaż był jak najtrwalszy ;]. Dodatkowo zawsze należy pamiętać, że sięgamy po kosmetyki matowe. Wszelkie iskrzące, brokatowe elementy na naszych policzkach, noskach czy czółkach w obiektywie aparatów będą wyglądały niezbyt ciekawie i nieelegancko. Warto też sprawdzać czy produkty, które chcemy użyć zawierają SPF  (z angielskiego: Sun Protection Factor - czyli Stopień ochrony przeciwsłonecznej ;) Tego typu, produktów wbrew wszelkiej logice, należy się wystrzegać. Powód jest bardzo prosty- odbijają one światło. A przecież nie chcemy aby na zdjęciach (szczególnie z użyciem lampy błyskowej) nasze mordki wyglądały chorobliwie żółtawo lub biało, prawda? 
Tonacja różu powinna być dobrana do koloru pomadki. Trzeba pamiętać, ze róż z reguły wychodzi intensywnie na fotografiach, dlatego warto nałożyć go delikatniej. Do tego często pod wpływem emocji nasze policzki i tak będą zaróżowione co zintensyfikuje efekt kosmetyku.

OCZY - jeśli chodzi o makijaż oczu to standardowo również nie używamy brokatu. Rozświetlenie jest optymalne ale nie powinnyśmy zamieniać oczek w dyskotekową kulę. Makijaż oczu ma przede wszystkim dodać spojrzeniu głębi i wyrazistości. Ze względu na częste wzruszenia warto zastosować tusze i eyelinery wodoodporne. Wszelkie bazy pod cienie również są tutaj jak najbardziej wskazane. Fajnym pomysłem jest także zagęszczenie własnych rzęs sztucznymi. Polecałabym do tego rzęsy w kępkach bo wyglądają bardziej naturalnie niż te na taśmie.

USTA - W tej kwestii należy pamiętać o złotej zasadzie "co za dużo to niezdrowo". Jeśli zrobiłyśmy "okazały" makijaż oka usta powinny zostać delikatne. I w drugą stronę: podkreślamy intensywnym, głębokim kolorem usta- a oczęta jedynie delikatnie podkolorowujemy. Musimy jednak pamiętać, że nawet jeśli zamierzamy skupić uwagę na ustach i tak unikamy kosmetyków mocno rozświetlających.

Obecnie trendy jest tak zwany make up "no make up", czyli makijaż który wygląda jakby go nie było. Jest to bardzo fajna opcja dla wszystkich zwolenniczek naturalności. Makijaż tego typu delikatnie podkreśli urodę a przy okazji zamaskuje wszelkie, ewentualne niedoskonałości. Oczywiście można pójść też w drugą stronę i na własny ślub zafundować sobie oczka w stylu arabic, z roztartym ciemnym eyelinerem dookoła. Wszystko to zależy od naszych upodobań i od tego czy chodzimy w makijażu codziennie.

Osobiście nie polecam eksperymentowania z makijażem w dniu swojego ślubu. np. Dziewczyna, która zwykle jedynie tuszuje sobie rzęsy nagle postanawia olśnić gości i zamawia sobie smokey eye. Nie wątpię, że będzie wyglądać pięknie. Ale niekoniecznie będzie się dobrze czuła z tysiącem produktów na twarzy gdy zwykle ogranicza się do kremu i maskary. Ale to tylko moje skromne zdanie i nie zamierzam nikogo krytykować za chęć eksperymentowania ;]

Ja osobiście w makijażu chodzę codziennie. Zwykle intensywnym i kolorowym zresztą dlatego na swój wielki dzień planuję wykonać piękny arabic make up w bieli, butelkowej zieleni i z czarnym wykończeniem. Zobaczymy co z tego wyjdzie ;]

Pozdrawiam ;] 


poniedziałek, 25 lipca 2011

Paznokcie inspirowane... remontem :)

Kilka postów temu wspominałam, że na głowie mam malutki remoncik.Jak to zwykle u młodej pary bywa postanowiliśmy wnieść w nasze nowe mieszkanie trochę koloru. I jak to zwykle, przy zabawie z farbkami bywa, zainspirowana łączeniami kolorów na ścianach postanowiłam stworzyć manicure w tych samych zestawieniach kolorystycznych ;]
Tak więc zapraszam!!

  • WYPADEK PRZY PRACY ;]- tak przez większość czasu wyglądały moje pazurki podczas malowania. Cóż taki urok malowania, że farba jest wszędzie tylko nie na tej ścianie co powinna ;] Jak wykonać poniższy wzorek? Zaczynamy od podkładu- malujemy całe paznokcie jednym jasnym kolorkiem- ja użyłam białego. Następnie przy pomocy płytki Konad nr m21 wykonujemy w wybranym przez nas kolorze lub kolorach kleksy. Ile kto chce na każdym paznokciu. Do wykonania kleksów najlepiej użyć specjalnego lakieru Konad.

  • FIOLETOWO-ZIELONY MIX ;]- Połączenie zapożyczone z salonu. Pomalowałam całe pazurki limonkowo zielonym lakierem firmy Essence w kolorze 39 Lime up! Następnie przy pomocy sondy wykropkowałam wzorek lakierem Wibo Express Growth nr 275. Dodatkowo kropki na serdecznym palcu oraz przestrzeń między dwoma rzędami kropek na kciuku wypełniłam fioletowym brokatem Wibo Express Growth nr 7.
 
  • CZEKOLADOWY MIX- kolej na kuchnię. Dwie pięknie skomponowane farby- biała i gorzka czekolada. I to samo na pazurkach. Jako bazę pod french manicure wykorzystałam lakier Isabelle Dupont Paris nr 09. Gdy lakier wysechł namalowałam french w kolorze ciemnej czekolady- Miss Sporty nr 410. Na sam koniec za pomocą sondy i tego samego ciemnego koloru wykonałam wzór z kropek.

Do pomalowania została jeszcze łazienka, korytarz i aneks biurowy;]  Tak więc obiecuję jeszcze 3 wzory inspirowane nowym mieszkaniem ;] A wszystkim, którzy tak jak ja dzielnie walczą z wykładzinami, kafelkami, listwami, farbami i innymi tego typu ustrojstwami życzę POWODZENIA!!
Nie połamcie paznokci ;]!!

wtorek, 12 lipca 2011

Reklama dźwignią handlu...

Dzisiaj zgodnie z obietnicą pragnę przedstawić pewną nową markę na rynku kosmetycznym. Zapewne część z was znała bądź słyszała o kosmetykach firmy Euphora. Otóż firma ta przemianowała się niedawno i obecnie nosi wdzięczną, włoską nazwę Paese (czyt. Paeze). Kosmetyki tej firmy produkowane są obecnie w 3 krajach: Włoszech, Francji oraz Polsce. Wysoka jakość produktów została uhonorowana nagrodą „Doskonałość Roku 2010” magazynu Twój Styl w kategorii Kosmetyki Polskie.

To tak tytułem wstępu. Czas na opis tak od ciebie. Znałam kilka produktów jeszcze z firmy Euphora i muszę wyznać, że ciężko mi było gdy ich kosmetyki zaczęły znikać ze sklepowych półek. Później koleżanka przedstawiła mi katalog firmy Paese... zakochałam się od pierwszego przeglądnięcia, by chwilę później odkryć,że oto odnalazłam moją Euphorę w nowej odsłonie.

Kosmetyki Paese nie należą do kosmetyków z najwyższej półki. Są to bardzo dobre jakościowo produkty w sensownych i przystępnych cenach. Mogę z całego serca polecić kilka z nich. Zresztą opiszę je za chwilę. Jednak, pragnę przypomnieć, że są to kosmetyki relatywnie tanie w związku z tym nie oczekujmy jakości rodem z Mac'a. Jednak jestem pewna, że na tych cudeńkach żadna z was się nie zawiedzie.

Co mogę jeszcze napisać? Zapraszam z całego serca na stronę: Kosmetyki Paese gdzie możecie zapoznać się z pełną ofertą Paese. ;]

No i  zapomniałabym! Uwaga! Uwaga! Oto promocja!!


Mam nadzieję, że każda z was znajdzie coś dla siebie. Swoje uwagi dotyczące kosmetyków zawsze możecie zapisać w komentarzach ;] Miłych zakupów!! ;]

niedziela, 10 lipca 2011

Zakupowy szał....

"Każdy z nas ich tysiąc miał, zamiast..." No właśnie ;] Zamiast. Zgodnie z wczorajszą obietnicą opisuję dzisiaj swój wielki łup zebrany przez ostatni miesiąc nieobecności. Niektóre z was powiedzą, że łupów nie ma znów tak dużo- ale wierzcie mi jak dla mnie- gdy nad głową wisi widmo wesela i trwa remont mieszkania- jest tego aż nadto ;] No ale cóż. jakbym nic nie kupiła to bym nie miała o czym pisać, prawda? ;]

Z firm, które znalazły się w moim koszyku mamy dzisiaj: jak zwykle Avon i Oriflame, Fa,Nivea, Luksja, Collection 2000, Manhattan, Astor, Essence, Bourjois oraz trochę "drobnicy". Tak więc zaczynajmy opis ;] Oto moje zakupy! Można podziwiać!! :D


A teraz postaram się w jakiejś sensownej i logicznej kolejności o wszystkich rzeczach poopowiadać;]. Zacznijmy od rzeczy do ciała.

Pokupowałam trochę ciekawie pachnących mydełek. Byłam tak ciekawa zapachów, że postanowiłam zaryzykować. A więc od góry:
1. Nivea Strawberry & Milk- powiem tak, w mojej łazience więcej nie zagości. Mydło jest samo w sobie bardzo fajne, nie wysusza skóry i zostawia ją miękką ale ten zapach....Zgroza! Prawdziwa chemiczna truskawka podniesiona do potęgi czwartej! Jeśli, któraś z was lubi intensywnie przetruskawkowiony zapach to polecam
2. Luksja Fruity Melon- Przyznaję, że jeszcze nie używałam bo nadal walczę z Nivea. Ale gdy otworzyłam opakowanie.... mrrrr Ten zapach.... Cudowny!! Jest oczywiście lekko "mydlany" ale do tego melonowy!! I to ładnie melonowy, nie przesłodzony. Myślę, że będzie to jedno z moich ulubionych mydełek ;]
3. Oriflame Candied Apples i Roasted Chestnuts- z tymi dwoma mam pewien problem w opisie. Jeśli chodzi o działanie na skórę to mydełka są bardzo fajne i szczerze je polecam. Jeśli chodzi zaś o zapach... Oba pachną ładnie. Naprawdę delikatnie i przyjemnie. Ale... zawsze jest jakieś ale ;] Zapach kandyzowanych jabłek znam, sama je kilka razy robiłam więc naprawdę wiem jak pachną. Zapach pieczonych kasztanów również znam bo objadałam się nimi podczas 4 miesięcznego pobytu w Hiszpanii. No a zapachów tych mydełek to ja NIE znam. Może jeszcze ten "kasztanowy..." to bym zgadła ale z wielkim trudem i zużywając wszystkie 3 koła ratunkowe. Tak więc nie mogę napisać do końca pochlebnej opinii. Ale nie trzeba się bać. Mydełka pachną ładnie- tylko nie tak jak powinny ;]

Kolejne zakupy. Lato przyszło więc porządny antyperspirant to absolutny mus. Oczywiście wiosną, jesienią i zimą dezodorant też jest konieczny ale lato... Latem dobrze mieć naprawdę porządny ;]. postanowiłam oddać się w dobre ręce marki Fa i kupiłam 3 różne produkty z ich arsenału.
1. Fa Yoghurt Vanilla- czyli ten z żółtą nakładką. Przyznaję uczciwie, że kupiony tylko ze względu na napis VANILLA, gdyż od wanilii jestem uzależniona ;] Jak go znajduję? Cóż zapach ładny, choć absolutnie nie waniliowy. A jak działa nie wiem bo sprzedano mi uszkodzony. Jak widzicie na zdjęciu nie ma pokrętełka i nie mogę go wysunąć. Zaniosłam do sklepu ale usłyszałam, że sama zepsułam więc mi nie wymienią :(, a jeszcze nie wymyśliłam metody naprawy.
2. Fa Active Pearls Rose Fresh- różowa nakładka. Ma na opakowaniu napisane extra strong during stress and activity. Ja jestem bardzo aktywna to z radością wrzuciłam do koszyczka ;]. Od razu powiem, że może się nie znam ale miał być różany zapach a nie jest. I bardzo się cieszę. Zapach jest świeży i bardzo ładny i (na szczęście dla mnie bo nie lubię) nie jest różany. Niestety dezodorant ma jedna fatalną wadę. Naprawdę fatalną. Jeśli ubieracie się na czarno to zapomnijcie o tym produkcie. Nie dość, że cholera zostawia białe ślady to jeszcze nie można ich potem sprać.... A ja ubieram się głównie na czarno....
3. Fa NutriSkin Deo Protection- fioletowa nakładka. Kupiony gdy odkryłam niszczycielską moc różowego poprzednika. Ten ma ogromny napis Invisible Control i rzeczywiście jest niewidoczny. Czarne ubrania uratowane!! Zapach świeży, jakby trochę "męski" ale bardzo delikatny i muszę przyznać, że pasuje mi. Choć mógłby być waniliowy...;]

I ostatni zbiór rzeczy do ciała.
1. Avon Waniliowe mleczko do ciała- Czemu kupiłam? Bo waniliowe ;] Zapach wspaniały!! Wspaniały.... Muszę przyznać, że Avon niezle imituje wanilię- przynajmniej dla mnie. Jeśli chodzi o konsystencję to jest ona lżejsza i płynniejsza niż zwykłe balsamy z serii Naturals. Akurat fajna na lato. Mimo delikatniejszej konsystencji balsam bardzo dobrze nawilża i pozostawia na skórze przyjemny zapach. Naprawdę bardzo polecam. A jeśli nie gustujesz w wanilli to do wyboru jest jeszcze truskawka lub granat z mango ;]
2. Fm Group Peeling solny do ciała o zapachu Kwiat Wiśni- podeszłam do niego trochę nieufnie bo takie to to dwuwarstwowe i jakaś konsystencja dziwna ;] Na górze coś ala woda na dole mętna i zbita masa... O ja głupia!! Proszę Pań prezentuję najprawdopodobniej najlepszy peeling z jakim kiedykolwiek się spotkałam!! Podkreślam NAJLEPSZY!! Po zamieszaniu szpatułką peeling ma świetną konsystencję, doskonałą do nakładania- nie leje się ani nie jest twardy jak skała. Skóra po użyciu jest miękka i delikatna. Peeling nie zostawia żadnych zaczerwień (a moja skóra ma tendencję do bycia podrażnianą przez wszystko) a jako wisienka na torcie powiem, że pięknie pachnie. Miałam nadzieję, że Kwiat Wiśni będzię oznaczał japońską Sakurę... i oznacza. Zapach jest naprawdę bardzo delikatny, pozostaje na skórze po użyciu.... po prostu cud, miód i sakura!!
3. Body SPA Czekolada krem do twarzy i ciała- ogólnie hołduję zasadzie, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Z tego względu nigdy nie kupuję kremów uniwersalnych- chyba, że szykuje się np. wyjazd z plecakami w góry gdzie pojemność kosmetyczki jest minimalizowana do maksimum ;]. Na ten krem skusił mnie napis Czekolada. I wzięłam . Otworzyłam w domku i.... się zaśliniłam.... Zapach to czysta czekolada. Prawie jakbym otworzyła tabliczkę mlecznej czekolady a potem się nią wysmarowała... No właśnie... konsystencja niestety też przypomina tabliczkę mlecznej czekolady :/Tzn. krem jest w miarę miekki ale nałożyć na palce to go bardzo trudno. Co nie zmienia faktu, że jeśli już ci się uda czeka cię niesamowicie miękka skóra i wszechotaczający zapach czekolady....

Ciało zakończone;] Przejdźmy do bardziej twarzowych zakupów ;]

Puder prasowany Sally Hansen w kolorze NUDE. Co mogę powiedzieć. Opakowanie jest bardzo praktyczne choć sporawe. Jego rozmiar wynika z faktu, że mieści w sobie podnoszony dozownik z pudrem, pod którym umieszczono całkiem grubą i porządną gąbeczkę/pufek do nakładania w/w pudru oraz okrągłe lusterko. Lusterko jest zamontowane na spodniej stronie kasetki z pudrem tak więc "osiada" na gąbeczce i nie ma właściwie szans się stłuc. Brawo dla projektanta!!
Jeśli chodzi o sam puder. Naczelna wada jest taka, że pomimo zakupienia najjaśniejszego odcienia i tak jest on dla mnie za ciemny. A odcieni dużo nie ma. Tak więc błąd nr 1- skromna gama kolorystyczna. Co prowadzi do kolejnej wady. Gdyby puder był mało kryjący kolory można by jakoś dopasować. Niestety puder jest bardzo napigmentowany i z łatwością nakłada się go za dużo.... Nieważne czy używa się pufka, gąbki z zestawu czy pędzla dowolnej firmy. Puder zawsze jest widoczny..... Ja osobiscie po nałożeniu go delikatnie przecieram twarz czystym pędzelkiem albo czystym puszkiem. To załatwia wszelkie problemy ale stanowi dodatkową robotę :(

Pakiet wakacyjnych róży do policzków.
1. Collection 2000 Blush kolor 003 Breathless- poręczne, okrągłe opakowanie. Co prawda kosmetyk określono mianem Różu jak dla mnie jest to bronzer. Kolor na skórze jest bardzo delikatny, pozostawia złotą poświatę, która pięknie podkreśla opaleniznę. Rozprowadza się bardzo dobrze, i łatwo dozuje efekt.
2. Manhattan Brilliant Fusion Compact Powder & Rouge w kolorze 01 Glamour- Po pierwsze powiem, że opis z tyłu opakowania mocno przekłamuje: w luźnym tłumaczeniu mówi on bowiem o tym, że " dla matowego lub połyskliwego złotego efektu pudru i różu. Stwórz swój własny wygląd!" No wszystko ładnie, pięknie ale... Literki M na środkowym pasku są pełne właśnie tego złotego połyskującego ustrojstwa, przez które właściwie nie ma szans na stworzenie matowego wyglądu. Chyba, że macie tyle cierpliwości, żeby naprawdę wąziutkim pędzelkiem korzystać tylko z jaśniejszego górnego bądź ciemniejszego dolnego paska produktu zostawiając środkowy pasek w spokoju.... Niezbyt udany pomysł prawda??
3.Astor Perfect Blush- lewy na zdjęciu to kolor 006 Flamenco Glow, prawy 001 Perfect Pink. Skomponowane z 3 współgrających kolorów róże. W każdym przynajmniej jeden kolor jest połyskliwy. Bardzo ładnie się rozprowadzają, na skórze dają delikatny efekt z lekką "iskierką" ;] Muszę przyznać, że wyjątkowo przypadły mi do gustu i na pewno kupię kolejne, gdy te się skończą.

1.Cienie Essence z kolekcji Black and White. Udało mi się dopaść je w drogerii Douglas. Nr kolorów to 01 Black Out oraz 02 White Hype. Cienie są bardzo przyjemne w użyciu, mocno napigmentowane i trwałe. Dość twarde. Jeśli chodzi o kolory to niestety troche wpadka. Spodziewałam się smoliście czarnego i matowej bieli. Tymczasem czarny to bardziej grafitowy a biały jest perłowy- opalizujący... trudno mi określić czy na błękitnawo czy srebrnawo.... jednak zdecydowanie opalizujący. Szkoda....
2. Bourjois- nie mogę określić nazwy koloru, gdyż jest to jedynie wkład do paletki. Zakochałam się jednak w kolorku. Jest to bardzo ciemny fiolet mieniący się odcieniami fioletów. Jeśli chodzi o użytkowanie to kolor pięknie wygląda na powiekach jednak podczas nakładania dość mocno się osypuje tak więc trzeba uważać!!

Cienie do powiek Bourjois Ombre Stretch w kolorach: 05 Vert Etirable (zielony), 10 Bleu Elasthane (niebieski) oraz 02 Maxi Blanc (biały). Dak widać na zdjęciach opakowania mieszczą lusterko i pędzelek, są małe i poręczne. Spokojnie schowają się do kosmetyczki.
Z kolei jeśli chodzi o cienie... są one dość słabo napigmentowane i po nałożeniu dają raczej przejrzysty, delikatny efekt. Musiałam się sporo napracować nad zielonym kolorem, żeby był on widoczny na powiekach w taki sposób jak w opakowaniu. Nie można natomiast odmówić im trwałości. Choć zdecydowanie polecam je Paniom, które albo mają dużo czasu na zabawę z makijażem albo lubią delikatne, przejrzyste kolorki na powiekach.

 Pigmenty Dazzle Me z Collection 2000. Nazwy kolorów:
Pierwszy rząd:
- 2 Magical
- 15 Angel
- 8 Bedazzle
- 17 Jaffa
Drugi rząd:
- 5 Heavenly
- 11 Spellbound
- 14 Lustrous

Trzeci rząd:
- 19 Dreamland
- 3 Pixie
- 10 Tinkerbell
- 13 Enigma

Moja przygoda z tymi pigmentami zaczęła się od pomarańczowej Jaffy i niebieskiego Spellbound. Intensywne, żywe kolory użekły mnie do tego stopnia, że przez kilka dni biegałam po sklepach w poszukiwaniu kolejnych pigmentów z tej serii. Niestety znalazłam kosmetyki z Collection 2000 tylko w Pepco ( w Poznaniu sklepy te są w Panoramie na Górczynie albo w Galerii Pestka na Alejach Solidarności). A moich pigmentów i tak nie mieli. Ale z pomocą przyszło mi Allegro ;] I tak mam sporą kolekcję naprawdę fajnych pigmentów w ciekawych, żywych kolorach. Polecam je z czystym sumieniem. Po za samą aplikacją, która jak z każdym pigmentem może być trochę problemowa na początku, nie jestem w stanie znaleźć nic przeciwko nim. Kolory żywe, długi czas trwania koloru na powiece, bardzo łarwo je mieszać, rozmazywać, rozprowadzać.... i do tego niska cena. Bo o ile dobrze pamiętam jeden słoiczek to maksymalnie 6 zł.

Cienie do powiek Agnes. Nie mają nazw kolorów. Swego czasu, gdzieś na początku roku kupiłam w przydomowej drogerii fioletowy cień za 3 zł.... Użyłam do raz i padłam... Nigdy ale to absolutnie nigdy nie widziałam cieni, które miałyby w sobie tyle pigmentu i tak intensywne barwy po pierwszym nałożeniu a nie były pigmentami!! Kolory tych cieni na powiekach po jednym machnięciu pędzelka są tak jaskrawe i intensywne jak w opakowaniach. Do tego są bardzo miękkie i ładnie się nakładają i mieszają ze sobą. I może zabrzmi to absolutnie niemożliwie ale są niemal tak świetne jak cienie Inglota... ale Inglot nie kosztuje 3 zł za cień..... Tak więc gdy tylko w mojej przydomowej drogeryjce widzę dostawę towaru pytam o te cienie... niestety nie są zbyt popularne. Ale mam już 3 ;]

 Powracam do starych znanych marek. Avon.
1. Szminka z ColorTrend w kolorze Sugar Cane. Totalna porażka..... W katalogu szminka ma bardzo ciekawy kolor- coś w stylu mlecznego beżu. Tymczasem w rzeczywistości jest to niemal kubek w kubek ten sam kolor co Cafe au Lait z tej samej serii. Różnią się jedynie zapachem. Moja Sugar Cane ma imitować chyba karmel. I imituję...o jakości imitacji wypowiadać się nie będę....
2. Żelowe kredki do oczu w kolorach: Shimmer Khaki oraz Bronze. Bronze to jak sama nazwa wskazuje standardowy brązowy kolor z lekkim pobłyskiem. Shimmer Khaki to oliwkowo zielona kredna ze złotawym wykończeniem. Co tu dużo pisać. Miękkie i bardzo łatwe w użyciu, niesamowicie trwałe. Kolory, które mam są super a w katalogu jest jeszcze kilka innych też świetnych. Krótko mówiąc Gonna catch them all!! ;]
3. Dwie poczwórne paletki cieni do powiek. Górna to Electric Purple, dolna Aquadelic. Z cieżkim sercem piszę, że dziękuję postoję. Mimo, że jest jeszcze kilka tych paletek, które bardzo mi się podobają. Ale nie kupię. Nie warto. Kolorki są naprawdę piękne. Wkleję poniżej zdjęcia katalogowe, bo mój aparat znów przekłamał i rozjaśnił barwy. Ale niestety na kolorach się kończy. Cienie są twarde i właściwie nie mają pigmentacji.... na powiece pozostawiają po jednym nałożeniu cień koloru. Zbudowanie koloru intensywniejszego trwa wieki i jest irytujące. Żałuję okropnie tak niskiej opinii ale taka prawda. jestem pewna, że cienie te mają zwolenniczki delikatnego makijażu. Jestem w stanie nawet uwierzyć, że obie moje palety są po prostu ferelne a inne są super ( w co bardzo wątpie) ale jak dla mnie.... niestety kompletnie nietrafiony zakup.



Wstawiam również zdjęcie makijażu wykonanego paletką Aquadelic ( nie mojego). Tak dla zobrazowania fatalnej pigmentacji. Kolorki nie przypominają tych z palety, prawda??

Z Avony przeskoczmy sobie do Oriflame.
Tym razem więcej udanych zakupów a tylko jedna wpadka ;] Od której zresztą zacznę ;]
1. Tusz do rzęs MAXI Lash- w życiu nie miałam tak poklejonych, pajączkowatyk rzęs jak po użyciu tego tuszu. Po pierwsze jest on strasznie wodnisty, przez co schnie wieki. A po drugie zamist szczoteczki ma grzebyk z szeroko rozstawionymi ząbkami... przepis na katastrofę gotowy prawda? I zaiste katastrofa wyszła. (zdjęcie katalogowe tego "cuda" wklejam poniżej)
2. Hollywood LipLiner w kolorze Red Carpet. Cóż mogę napisać czerwona kredka do ust. Miękka, trwała o łądnym kolorze. Niewiele mogę dodać ;]

3. Kolekcja Cherry Garden...Skusiły mnie pudełeczka inspirowane Japonią. Japońskie Kanji, Sakura.... muszę to mieć. Nie udało mi się niestety dorwać lakieru z kolekcji ale nie szkodzi. Co do samych cieni. Dwa perłowe kolory w pudełeczku z lusterkiem i aplikatorem. Delikatny zielony oraz biały. Oba perłowe podkreślę jeszcze raz. muszę przyznać, że zarówno osobno jak i razem tworzą bardzo przyjemną oprawę oka. Do tego dochodzi szminka z kompletu w kolorze Soft Coral. Pomadka przede wszystkim jest bardzo miękka i cudownie się nakłada. Nawilża usta i pozostawia je miękkie. Ma bardzo delikatny i przyjemny zapach. Jeśli chodzi o kolor... Jest on połyskliwy, po jednej aplikacji nie wybarwia ust całkowicie, przypomina czerwonawy błyszczyk. Ja jestem zachwycona.

Na sam koniec pozostawiłam sobie Wodoodporny Deep Liner do oczu firmy Paese. Dawniej Euphora. O firmie trochę napiszę w kolejnym wpisie. Jeśłi chodzi o sam liner. Ma on bardzo cieńki pędzelek i świetnie się go nakłada. Kolor jest naprawdę czarny. Ustrojstwo ma tylko jedną wadę. Jest naprawdę wodoodporne. NAPRAWĘ. Tak więc chodzisz w tym cały dzionek, nawet w deszczu, i makijaż masz jakbyś przed sekundą go wykonała ale gdy przychodzi wieczór i chcesz się go pozbyć.... tu zaczyna się zabawa ;] ale w sumie wolę w tą stronę niż jakbym miała co 10 minut szukać lustra i sprawdzać czy nie wyglądam jak panda ;]

W ten oto sposób opisałam najnowsze zdobycze ;] Życzę wszystkim miłego czytania i powodzenia w polowaniach ;]

sobota, 9 lipca 2011

Po dłuższej nieobecności....

Cóż mogę napisać.... Nie było mnie ponad miesiąc. Na głowie- zajęcia z języków obcych, remont mieszkania, przygotowania do ślubu... i sporo mniejszych ale upierdliwych spraw do załatwienia "na teraz". Stąd nagminna nieobecność i niedopilnowanie terminów. Bardzo przepraszam. Na swoją obronę mam niewiele. Ale liczę, że opiszę jutro wszystkie swoje zakupy i nowości, które testuję i jakoś się wyłgam od kary ;]. Tak więc zapraszam jutro na bloga!!

niedziela, 29 maja 2011

Niesamowita moc makijażu....

Dzisiaj coś zupełnie innego. Rozmawiałam ostatnio z kolegą, który uważa, że makijaż to niepotrzebne marnowanie czasu. "Jak laska jest ładna to nie ma co po się malować, jak laska jest kaszalotem to żaden makijaż nie pomoże". Po takim stwierdzeniu postanowiłam wstawić na bloga parę dowodów na to, że makijaż zawsze jest w stanie pomóc i poprawić wygląd. I teraz uwaga!!
PRIMO nie uważam, żeby jakakolwiek z Pań na tych zdjęciach była "kaszalotem"!!. Naprawdę!!  
SEGUNDO nie wykonałam żadnego z tych makijaży- nigdzie nie przypisuję sobie ich wykonania. To są dzieła profesjonalnych artystów a ja jedynie podziwiam ich pracę i rozprzestrzeniam ją dalej. Nic więcej ;]  
TERCIO żadna z tych Pań nie miała operacji plastycznych. Jedyną ingerencją w wygląd po za makijażem mogą być soczewki kontaktowe .

Tak więc zapraszam ;]


Ja osobiście uważam, że makijażyści wykonali tutaj kawał wspaniałej roboty. Oczywiście wątpię, żebym była gotowa na codzienne nakładanie tylu warstw makijażu ale prawda, że efekty są niesamowite? ;] Jestem pewna, że każda kobieta ma chociażby jedną okazję w życiu, w której tak "kompleksowy" makijaż jest przydatny ;].

PS. Drżyj przebrzydły niedowiarku i cierp- bo właśnie udowodniłam twoją ignorancję :P