poniedziałek, 25 lipca 2011

Paznokcie inspirowane... remontem :)

Kilka postów temu wspominałam, że na głowie mam malutki remoncik.Jak to zwykle u młodej pary bywa postanowiliśmy wnieść w nasze nowe mieszkanie trochę koloru. I jak to zwykle, przy zabawie z farbkami bywa, zainspirowana łączeniami kolorów na ścianach postanowiłam stworzyć manicure w tych samych zestawieniach kolorystycznych ;]
Tak więc zapraszam!!

  • WYPADEK PRZY PRACY ;]- tak przez większość czasu wyglądały moje pazurki podczas malowania. Cóż taki urok malowania, że farba jest wszędzie tylko nie na tej ścianie co powinna ;] Jak wykonać poniższy wzorek? Zaczynamy od podkładu- malujemy całe paznokcie jednym jasnym kolorkiem- ja użyłam białego. Następnie przy pomocy płytki Konad nr m21 wykonujemy w wybranym przez nas kolorze lub kolorach kleksy. Ile kto chce na każdym paznokciu. Do wykonania kleksów najlepiej użyć specjalnego lakieru Konad.

  • FIOLETOWO-ZIELONY MIX ;]- Połączenie zapożyczone z salonu. Pomalowałam całe pazurki limonkowo zielonym lakierem firmy Essence w kolorze 39 Lime up! Następnie przy pomocy sondy wykropkowałam wzorek lakierem Wibo Express Growth nr 275. Dodatkowo kropki na serdecznym palcu oraz przestrzeń między dwoma rzędami kropek na kciuku wypełniłam fioletowym brokatem Wibo Express Growth nr 7.
 
  • CZEKOLADOWY MIX- kolej na kuchnię. Dwie pięknie skomponowane farby- biała i gorzka czekolada. I to samo na pazurkach. Jako bazę pod french manicure wykorzystałam lakier Isabelle Dupont Paris nr 09. Gdy lakier wysechł namalowałam french w kolorze ciemnej czekolady- Miss Sporty nr 410. Na sam koniec za pomocą sondy i tego samego ciemnego koloru wykonałam wzór z kropek.

Do pomalowania została jeszcze łazienka, korytarz i aneks biurowy;]  Tak więc obiecuję jeszcze 3 wzory inspirowane nowym mieszkaniem ;] A wszystkim, którzy tak jak ja dzielnie walczą z wykładzinami, kafelkami, listwami, farbami i innymi tego typu ustrojstwami życzę POWODZENIA!!
Nie połamcie paznokci ;]!!

wtorek, 12 lipca 2011

Reklama dźwignią handlu...

Dzisiaj zgodnie z obietnicą pragnę przedstawić pewną nową markę na rynku kosmetycznym. Zapewne część z was znała bądź słyszała o kosmetykach firmy Euphora. Otóż firma ta przemianowała się niedawno i obecnie nosi wdzięczną, włoską nazwę Paese (czyt. Paeze). Kosmetyki tej firmy produkowane są obecnie w 3 krajach: Włoszech, Francji oraz Polsce. Wysoka jakość produktów została uhonorowana nagrodą „Doskonałość Roku 2010” magazynu Twój Styl w kategorii Kosmetyki Polskie.

To tak tytułem wstępu. Czas na opis tak od ciebie. Znałam kilka produktów jeszcze z firmy Euphora i muszę wyznać, że ciężko mi było gdy ich kosmetyki zaczęły znikać ze sklepowych półek. Później koleżanka przedstawiła mi katalog firmy Paese... zakochałam się od pierwszego przeglądnięcia, by chwilę później odkryć,że oto odnalazłam moją Euphorę w nowej odsłonie.

Kosmetyki Paese nie należą do kosmetyków z najwyższej półki. Są to bardzo dobre jakościowo produkty w sensownych i przystępnych cenach. Mogę z całego serca polecić kilka z nich. Zresztą opiszę je za chwilę. Jednak, pragnę przypomnieć, że są to kosmetyki relatywnie tanie w związku z tym nie oczekujmy jakości rodem z Mac'a. Jednak jestem pewna, że na tych cudeńkach żadna z was się nie zawiedzie.

Co mogę jeszcze napisać? Zapraszam z całego serca na stronę: Kosmetyki Paese gdzie możecie zapoznać się z pełną ofertą Paese. ;]

No i  zapomniałabym! Uwaga! Uwaga! Oto promocja!!


Mam nadzieję, że każda z was znajdzie coś dla siebie. Swoje uwagi dotyczące kosmetyków zawsze możecie zapisać w komentarzach ;] Miłych zakupów!! ;]

niedziela, 10 lipca 2011

Zakupowy szał....

"Każdy z nas ich tysiąc miał, zamiast..." No właśnie ;] Zamiast. Zgodnie z wczorajszą obietnicą opisuję dzisiaj swój wielki łup zebrany przez ostatni miesiąc nieobecności. Niektóre z was powiedzą, że łupów nie ma znów tak dużo- ale wierzcie mi jak dla mnie- gdy nad głową wisi widmo wesela i trwa remont mieszkania- jest tego aż nadto ;] No ale cóż. jakbym nic nie kupiła to bym nie miała o czym pisać, prawda? ;]

Z firm, które znalazły się w moim koszyku mamy dzisiaj: jak zwykle Avon i Oriflame, Fa,Nivea, Luksja, Collection 2000, Manhattan, Astor, Essence, Bourjois oraz trochę "drobnicy". Tak więc zaczynajmy opis ;] Oto moje zakupy! Można podziwiać!! :D


A teraz postaram się w jakiejś sensownej i logicznej kolejności o wszystkich rzeczach poopowiadać;]. Zacznijmy od rzeczy do ciała.

Pokupowałam trochę ciekawie pachnących mydełek. Byłam tak ciekawa zapachów, że postanowiłam zaryzykować. A więc od góry:
1. Nivea Strawberry & Milk- powiem tak, w mojej łazience więcej nie zagości. Mydło jest samo w sobie bardzo fajne, nie wysusza skóry i zostawia ją miękką ale ten zapach....Zgroza! Prawdziwa chemiczna truskawka podniesiona do potęgi czwartej! Jeśli, któraś z was lubi intensywnie przetruskawkowiony zapach to polecam
2. Luksja Fruity Melon- Przyznaję, że jeszcze nie używałam bo nadal walczę z Nivea. Ale gdy otworzyłam opakowanie.... mrrrr Ten zapach.... Cudowny!! Jest oczywiście lekko "mydlany" ale do tego melonowy!! I to ładnie melonowy, nie przesłodzony. Myślę, że będzie to jedno z moich ulubionych mydełek ;]
3. Oriflame Candied Apples i Roasted Chestnuts- z tymi dwoma mam pewien problem w opisie. Jeśli chodzi o działanie na skórę to mydełka są bardzo fajne i szczerze je polecam. Jeśli chodzi zaś o zapach... Oba pachną ładnie. Naprawdę delikatnie i przyjemnie. Ale... zawsze jest jakieś ale ;] Zapach kandyzowanych jabłek znam, sama je kilka razy robiłam więc naprawdę wiem jak pachną. Zapach pieczonych kasztanów również znam bo objadałam się nimi podczas 4 miesięcznego pobytu w Hiszpanii. No a zapachów tych mydełek to ja NIE znam. Może jeszcze ten "kasztanowy..." to bym zgadła ale z wielkim trudem i zużywając wszystkie 3 koła ratunkowe. Tak więc nie mogę napisać do końca pochlebnej opinii. Ale nie trzeba się bać. Mydełka pachną ładnie- tylko nie tak jak powinny ;]

Kolejne zakupy. Lato przyszło więc porządny antyperspirant to absolutny mus. Oczywiście wiosną, jesienią i zimą dezodorant też jest konieczny ale lato... Latem dobrze mieć naprawdę porządny ;]. postanowiłam oddać się w dobre ręce marki Fa i kupiłam 3 różne produkty z ich arsenału.
1. Fa Yoghurt Vanilla- czyli ten z żółtą nakładką. Przyznaję uczciwie, że kupiony tylko ze względu na napis VANILLA, gdyż od wanilii jestem uzależniona ;] Jak go znajduję? Cóż zapach ładny, choć absolutnie nie waniliowy. A jak działa nie wiem bo sprzedano mi uszkodzony. Jak widzicie na zdjęciu nie ma pokrętełka i nie mogę go wysunąć. Zaniosłam do sklepu ale usłyszałam, że sama zepsułam więc mi nie wymienią :(, a jeszcze nie wymyśliłam metody naprawy.
2. Fa Active Pearls Rose Fresh- różowa nakładka. Ma na opakowaniu napisane extra strong during stress and activity. Ja jestem bardzo aktywna to z radością wrzuciłam do koszyczka ;]. Od razu powiem, że może się nie znam ale miał być różany zapach a nie jest. I bardzo się cieszę. Zapach jest świeży i bardzo ładny i (na szczęście dla mnie bo nie lubię) nie jest różany. Niestety dezodorant ma jedna fatalną wadę. Naprawdę fatalną. Jeśli ubieracie się na czarno to zapomnijcie o tym produkcie. Nie dość, że cholera zostawia białe ślady to jeszcze nie można ich potem sprać.... A ja ubieram się głównie na czarno....
3. Fa NutriSkin Deo Protection- fioletowa nakładka. Kupiony gdy odkryłam niszczycielską moc różowego poprzednika. Ten ma ogromny napis Invisible Control i rzeczywiście jest niewidoczny. Czarne ubrania uratowane!! Zapach świeży, jakby trochę "męski" ale bardzo delikatny i muszę przyznać, że pasuje mi. Choć mógłby być waniliowy...;]

I ostatni zbiór rzeczy do ciała.
1. Avon Waniliowe mleczko do ciała- Czemu kupiłam? Bo waniliowe ;] Zapach wspaniały!! Wspaniały.... Muszę przyznać, że Avon niezle imituje wanilię- przynajmniej dla mnie. Jeśli chodzi o konsystencję to jest ona lżejsza i płynniejsza niż zwykłe balsamy z serii Naturals. Akurat fajna na lato. Mimo delikatniejszej konsystencji balsam bardzo dobrze nawilża i pozostawia na skórze przyjemny zapach. Naprawdę bardzo polecam. A jeśli nie gustujesz w wanilli to do wyboru jest jeszcze truskawka lub granat z mango ;]
2. Fm Group Peeling solny do ciała o zapachu Kwiat Wiśni- podeszłam do niego trochę nieufnie bo takie to to dwuwarstwowe i jakaś konsystencja dziwna ;] Na górze coś ala woda na dole mętna i zbita masa... O ja głupia!! Proszę Pań prezentuję najprawdopodobniej najlepszy peeling z jakim kiedykolwiek się spotkałam!! Podkreślam NAJLEPSZY!! Po zamieszaniu szpatułką peeling ma świetną konsystencję, doskonałą do nakładania- nie leje się ani nie jest twardy jak skała. Skóra po użyciu jest miękka i delikatna. Peeling nie zostawia żadnych zaczerwień (a moja skóra ma tendencję do bycia podrażnianą przez wszystko) a jako wisienka na torcie powiem, że pięknie pachnie. Miałam nadzieję, że Kwiat Wiśni będzię oznaczał japońską Sakurę... i oznacza. Zapach jest naprawdę bardzo delikatny, pozostaje na skórze po użyciu.... po prostu cud, miód i sakura!!
3. Body SPA Czekolada krem do twarzy i ciała- ogólnie hołduję zasadzie, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Z tego względu nigdy nie kupuję kremów uniwersalnych- chyba, że szykuje się np. wyjazd z plecakami w góry gdzie pojemność kosmetyczki jest minimalizowana do maksimum ;]. Na ten krem skusił mnie napis Czekolada. I wzięłam . Otworzyłam w domku i.... się zaśliniłam.... Zapach to czysta czekolada. Prawie jakbym otworzyła tabliczkę mlecznej czekolady a potem się nią wysmarowała... No właśnie... konsystencja niestety też przypomina tabliczkę mlecznej czekolady :/Tzn. krem jest w miarę miekki ale nałożyć na palce to go bardzo trudno. Co nie zmienia faktu, że jeśli już ci się uda czeka cię niesamowicie miękka skóra i wszechotaczający zapach czekolady....

Ciało zakończone;] Przejdźmy do bardziej twarzowych zakupów ;]

Puder prasowany Sally Hansen w kolorze NUDE. Co mogę powiedzieć. Opakowanie jest bardzo praktyczne choć sporawe. Jego rozmiar wynika z faktu, że mieści w sobie podnoszony dozownik z pudrem, pod którym umieszczono całkiem grubą i porządną gąbeczkę/pufek do nakładania w/w pudru oraz okrągłe lusterko. Lusterko jest zamontowane na spodniej stronie kasetki z pudrem tak więc "osiada" na gąbeczce i nie ma właściwie szans się stłuc. Brawo dla projektanta!!
Jeśli chodzi o sam puder. Naczelna wada jest taka, że pomimo zakupienia najjaśniejszego odcienia i tak jest on dla mnie za ciemny. A odcieni dużo nie ma. Tak więc błąd nr 1- skromna gama kolorystyczna. Co prowadzi do kolejnej wady. Gdyby puder był mało kryjący kolory można by jakoś dopasować. Niestety puder jest bardzo napigmentowany i z łatwością nakłada się go za dużo.... Nieważne czy używa się pufka, gąbki z zestawu czy pędzla dowolnej firmy. Puder zawsze jest widoczny..... Ja osobiscie po nałożeniu go delikatnie przecieram twarz czystym pędzelkiem albo czystym puszkiem. To załatwia wszelkie problemy ale stanowi dodatkową robotę :(

Pakiet wakacyjnych róży do policzków.
1. Collection 2000 Blush kolor 003 Breathless- poręczne, okrągłe opakowanie. Co prawda kosmetyk określono mianem Różu jak dla mnie jest to bronzer. Kolor na skórze jest bardzo delikatny, pozostawia złotą poświatę, która pięknie podkreśla opaleniznę. Rozprowadza się bardzo dobrze, i łatwo dozuje efekt.
2. Manhattan Brilliant Fusion Compact Powder & Rouge w kolorze 01 Glamour- Po pierwsze powiem, że opis z tyłu opakowania mocno przekłamuje: w luźnym tłumaczeniu mówi on bowiem o tym, że " dla matowego lub połyskliwego złotego efektu pudru i różu. Stwórz swój własny wygląd!" No wszystko ładnie, pięknie ale... Literki M na środkowym pasku są pełne właśnie tego złotego połyskującego ustrojstwa, przez które właściwie nie ma szans na stworzenie matowego wyglądu. Chyba, że macie tyle cierpliwości, żeby naprawdę wąziutkim pędzelkiem korzystać tylko z jaśniejszego górnego bądź ciemniejszego dolnego paska produktu zostawiając środkowy pasek w spokoju.... Niezbyt udany pomysł prawda??
3.Astor Perfect Blush- lewy na zdjęciu to kolor 006 Flamenco Glow, prawy 001 Perfect Pink. Skomponowane z 3 współgrających kolorów róże. W każdym przynajmniej jeden kolor jest połyskliwy. Bardzo ładnie się rozprowadzają, na skórze dają delikatny efekt z lekką "iskierką" ;] Muszę przyznać, że wyjątkowo przypadły mi do gustu i na pewno kupię kolejne, gdy te się skończą.

1.Cienie Essence z kolekcji Black and White. Udało mi się dopaść je w drogerii Douglas. Nr kolorów to 01 Black Out oraz 02 White Hype. Cienie są bardzo przyjemne w użyciu, mocno napigmentowane i trwałe. Dość twarde. Jeśli chodzi o kolory to niestety troche wpadka. Spodziewałam się smoliście czarnego i matowej bieli. Tymczasem czarny to bardziej grafitowy a biały jest perłowy- opalizujący... trudno mi określić czy na błękitnawo czy srebrnawo.... jednak zdecydowanie opalizujący. Szkoda....
2. Bourjois- nie mogę określić nazwy koloru, gdyż jest to jedynie wkład do paletki. Zakochałam się jednak w kolorku. Jest to bardzo ciemny fiolet mieniący się odcieniami fioletów. Jeśli chodzi o użytkowanie to kolor pięknie wygląda na powiekach jednak podczas nakładania dość mocno się osypuje tak więc trzeba uważać!!

Cienie do powiek Bourjois Ombre Stretch w kolorach: 05 Vert Etirable (zielony), 10 Bleu Elasthane (niebieski) oraz 02 Maxi Blanc (biały). Dak widać na zdjęciach opakowania mieszczą lusterko i pędzelek, są małe i poręczne. Spokojnie schowają się do kosmetyczki.
Z kolei jeśli chodzi o cienie... są one dość słabo napigmentowane i po nałożeniu dają raczej przejrzysty, delikatny efekt. Musiałam się sporo napracować nad zielonym kolorem, żeby był on widoczny na powiekach w taki sposób jak w opakowaniu. Nie można natomiast odmówić im trwałości. Choć zdecydowanie polecam je Paniom, które albo mają dużo czasu na zabawę z makijażem albo lubią delikatne, przejrzyste kolorki na powiekach.

 Pigmenty Dazzle Me z Collection 2000. Nazwy kolorów:
Pierwszy rząd:
- 2 Magical
- 15 Angel
- 8 Bedazzle
- 17 Jaffa
Drugi rząd:
- 5 Heavenly
- 11 Spellbound
- 14 Lustrous

Trzeci rząd:
- 19 Dreamland
- 3 Pixie
- 10 Tinkerbell
- 13 Enigma

Moja przygoda z tymi pigmentami zaczęła się od pomarańczowej Jaffy i niebieskiego Spellbound. Intensywne, żywe kolory użekły mnie do tego stopnia, że przez kilka dni biegałam po sklepach w poszukiwaniu kolejnych pigmentów z tej serii. Niestety znalazłam kosmetyki z Collection 2000 tylko w Pepco ( w Poznaniu sklepy te są w Panoramie na Górczynie albo w Galerii Pestka na Alejach Solidarności). A moich pigmentów i tak nie mieli. Ale z pomocą przyszło mi Allegro ;] I tak mam sporą kolekcję naprawdę fajnych pigmentów w ciekawych, żywych kolorach. Polecam je z czystym sumieniem. Po za samą aplikacją, która jak z każdym pigmentem może być trochę problemowa na początku, nie jestem w stanie znaleźć nic przeciwko nim. Kolory żywe, długi czas trwania koloru na powiece, bardzo łarwo je mieszać, rozmazywać, rozprowadzać.... i do tego niska cena. Bo o ile dobrze pamiętam jeden słoiczek to maksymalnie 6 zł.

Cienie do powiek Agnes. Nie mają nazw kolorów. Swego czasu, gdzieś na początku roku kupiłam w przydomowej drogerii fioletowy cień za 3 zł.... Użyłam do raz i padłam... Nigdy ale to absolutnie nigdy nie widziałam cieni, które miałyby w sobie tyle pigmentu i tak intensywne barwy po pierwszym nałożeniu a nie były pigmentami!! Kolory tych cieni na powiekach po jednym machnięciu pędzelka są tak jaskrawe i intensywne jak w opakowaniach. Do tego są bardzo miękkie i ładnie się nakładają i mieszają ze sobą. I może zabrzmi to absolutnie niemożliwie ale są niemal tak świetne jak cienie Inglota... ale Inglot nie kosztuje 3 zł za cień..... Tak więc gdy tylko w mojej przydomowej drogeryjce widzę dostawę towaru pytam o te cienie... niestety nie są zbyt popularne. Ale mam już 3 ;]

 Powracam do starych znanych marek. Avon.
1. Szminka z ColorTrend w kolorze Sugar Cane. Totalna porażka..... W katalogu szminka ma bardzo ciekawy kolor- coś w stylu mlecznego beżu. Tymczasem w rzeczywistości jest to niemal kubek w kubek ten sam kolor co Cafe au Lait z tej samej serii. Różnią się jedynie zapachem. Moja Sugar Cane ma imitować chyba karmel. I imituję...o jakości imitacji wypowiadać się nie będę....
2. Żelowe kredki do oczu w kolorach: Shimmer Khaki oraz Bronze. Bronze to jak sama nazwa wskazuje standardowy brązowy kolor z lekkim pobłyskiem. Shimmer Khaki to oliwkowo zielona kredna ze złotawym wykończeniem. Co tu dużo pisać. Miękkie i bardzo łatwe w użyciu, niesamowicie trwałe. Kolory, które mam są super a w katalogu jest jeszcze kilka innych też świetnych. Krótko mówiąc Gonna catch them all!! ;]
3. Dwie poczwórne paletki cieni do powiek. Górna to Electric Purple, dolna Aquadelic. Z cieżkim sercem piszę, że dziękuję postoję. Mimo, że jest jeszcze kilka tych paletek, które bardzo mi się podobają. Ale nie kupię. Nie warto. Kolorki są naprawdę piękne. Wkleję poniżej zdjęcia katalogowe, bo mój aparat znów przekłamał i rozjaśnił barwy. Ale niestety na kolorach się kończy. Cienie są twarde i właściwie nie mają pigmentacji.... na powiece pozostawiają po jednym nałożeniu cień koloru. Zbudowanie koloru intensywniejszego trwa wieki i jest irytujące. Żałuję okropnie tak niskiej opinii ale taka prawda. jestem pewna, że cienie te mają zwolenniczki delikatnego makijażu. Jestem w stanie nawet uwierzyć, że obie moje palety są po prostu ferelne a inne są super ( w co bardzo wątpie) ale jak dla mnie.... niestety kompletnie nietrafiony zakup.



Wstawiam również zdjęcie makijażu wykonanego paletką Aquadelic ( nie mojego). Tak dla zobrazowania fatalnej pigmentacji. Kolorki nie przypominają tych z palety, prawda??

Z Avony przeskoczmy sobie do Oriflame.
Tym razem więcej udanych zakupów a tylko jedna wpadka ;] Od której zresztą zacznę ;]
1. Tusz do rzęs MAXI Lash- w życiu nie miałam tak poklejonych, pajączkowatyk rzęs jak po użyciu tego tuszu. Po pierwsze jest on strasznie wodnisty, przez co schnie wieki. A po drugie zamist szczoteczki ma grzebyk z szeroko rozstawionymi ząbkami... przepis na katastrofę gotowy prawda? I zaiste katastrofa wyszła. (zdjęcie katalogowe tego "cuda" wklejam poniżej)
2. Hollywood LipLiner w kolorze Red Carpet. Cóż mogę napisać czerwona kredka do ust. Miękka, trwała o łądnym kolorze. Niewiele mogę dodać ;]

3. Kolekcja Cherry Garden...Skusiły mnie pudełeczka inspirowane Japonią. Japońskie Kanji, Sakura.... muszę to mieć. Nie udało mi się niestety dorwać lakieru z kolekcji ale nie szkodzi. Co do samych cieni. Dwa perłowe kolory w pudełeczku z lusterkiem i aplikatorem. Delikatny zielony oraz biały. Oba perłowe podkreślę jeszcze raz. muszę przyznać, że zarówno osobno jak i razem tworzą bardzo przyjemną oprawę oka. Do tego dochodzi szminka z kompletu w kolorze Soft Coral. Pomadka przede wszystkim jest bardzo miękka i cudownie się nakłada. Nawilża usta i pozostawia je miękkie. Ma bardzo delikatny i przyjemny zapach. Jeśli chodzi o kolor... Jest on połyskliwy, po jednej aplikacji nie wybarwia ust całkowicie, przypomina czerwonawy błyszczyk. Ja jestem zachwycona.

Na sam koniec pozostawiłam sobie Wodoodporny Deep Liner do oczu firmy Paese. Dawniej Euphora. O firmie trochę napiszę w kolejnym wpisie. Jeśłi chodzi o sam liner. Ma on bardzo cieńki pędzelek i świetnie się go nakłada. Kolor jest naprawdę czarny. Ustrojstwo ma tylko jedną wadę. Jest naprawdę wodoodporne. NAPRAWĘ. Tak więc chodzisz w tym cały dzionek, nawet w deszczu, i makijaż masz jakbyś przed sekundą go wykonała ale gdy przychodzi wieczór i chcesz się go pozbyć.... tu zaczyna się zabawa ;] ale w sumie wolę w tą stronę niż jakbym miała co 10 minut szukać lustra i sprawdzać czy nie wyglądam jak panda ;]

W ten oto sposób opisałam najnowsze zdobycze ;] Życzę wszystkim miłego czytania i powodzenia w polowaniach ;]

sobota, 9 lipca 2011

Po dłuższej nieobecności....

Cóż mogę napisać.... Nie było mnie ponad miesiąc. Na głowie- zajęcia z języków obcych, remont mieszkania, przygotowania do ślubu... i sporo mniejszych ale upierdliwych spraw do załatwienia "na teraz". Stąd nagminna nieobecność i niedopilnowanie terminów. Bardzo przepraszam. Na swoją obronę mam niewiele. Ale liczę, że opiszę jutro wszystkie swoje zakupy i nowości, które testuję i jakoś się wyłgam od kary ;]. Tak więc zapraszam jutro na bloga!!